Na początku czerwca 2011 roku zaniepokoił mnie brak miesiączki, w końcu
odważyliśmy się i pojechaliśmy po 2 testy ciążowe, które wyszły
pozytywnie. Ale to przecież jeszcze nic nie oznaczało, tak wiec udaliśmy
się do lekarza ginekologa, który potwierdził 5-cio tygodniową ciąże a
planowany termin porodu był na 21 lutego 2012 roku . Byliśmy w szoku ale
zarazem tak się cieszyliśmy z tej nowiny. Byliśmy ciekawi czy będzie to
synek czy córeczka.
Ciąża wydawało się że przebiega bez komplikacji : badania, które robiłam
wychodziły dobre, na USG nie było widać nic niepokojącego. Aż do 30
tygodnia ciąży... wtedy pierwszy raz dowiedziałam się od mojego
ginekologa podczas wizyty kontrolnej, że mam małowodzie.. Jak to możliwe
skoro wszystko do tej pory było w porządku brzuszek był duży a jak
wiadomo małowodzie charakteryzuje się małym brzuchem. Ginekolog wysłał
mnie więc do szpitala wejherowskiego na oddział patologii ciąży.
Niestety okazało się, ze w tym czasie ( a był to grudzień) był remont
całego oddziału. Od czwartku 15 grudnia 2011 roku do 18 grudnia
codziennie rano jeździłam na zapisy KTG i USG do wejherowskiego SOR-u,
gdzie w tym czasie lekarze szukali dla mnie szpitala, w którym mogła bym
się zatrzymać. Wtedy dowiedzieliśmy się też, że będziemy mieli synka.
Byliśmy tacy szczęśliwi. Modliłam się do Boga aby nic mu się nie stało!
Płakałam, chciałam aby ten koszmar się już skończył. W końcu znaleziono
dla mnie szpital, który był gotowy mnie przyjąć. Było to Uniwersyteckie
Centrum Kliniczne w Gdańsku, do którego pojechałam w poniedziałek 19
grudnia po południu. Pierwszego dnia zbadano mnie tylko ginekologicznie
oraz pobrano krew. Następnego dnia we wtorek zrobiono mi długie i dosyć
bolesne USG. Gdzie jak widać także nic nie pokojącego nie zauważyli
prócz małowodzia. Dzień później w środę, w ostatni dzień mojego pobytu
na oddziale, podczas obchodu powiedziano mi, że wszystko jest w
porządku, płyn owodniowy jest w dolnej granicy normy ( AFI-7,8) kazano
pić mi 2 litry wody dziennie, przyjmować żelazo ( przez niedokrwistość,
która akurat miałam) po czym wypuszczono mnie do domu. Ale na tym się
nie skończyło. Przy wypisie dostałam zalecenie by pójść na wizytę
kontrolna do swojego lekarza prowadzącego. 29 grudnia pojechałam z mężem
do mojego lekarza ginekologa. Po zrobieniu mi USG lekarz spojrzał na
mnie i powiedział : Pani Maju wiem, że dopiero co wyszła pani ze
szpitala i nie chce pani denerwować ale moim zdaniem u dziecka jest
Kardiomiopatia ( serce za duże w stosunku co do klatki piersiowej,
zamiast 1/3 zajmowało 2/3 klatki). Zamarłam. Myślałam tylko o tym, by to
wszystko się już jak najszybciej skończyło. Dostałam skierowanie do
szpitala z którego niedawno wyszłam. Tak więc następnego dnia pojechałam
wraz z mężem do Uck, gdzie dano mi planowany termin pobytu na 10
stycznia. Nie czekałam ani chwili. Po powrocie do Wejherowa pojechaliśmy
do szpitala w celu zrobienia dokładniejszego badania USG. Po zbadaniu
mnie przez Ginekologa wraz z mężem usłyszeliśmy " Dziecko leży krzywo,
dlatego może się wydawać, że ma za duże serce ; małowodzia nie ma,
wszystko jest w porządku i niech nie robią z pani chorej!" . Po tych
słowach kamień spadł mi z serca. Nigdy w życiu nie ucieszyłam się tj
tamtego dnia. Z moim synkiem wszystko jest w porządku, jest cały i
zdrowy!-pomyślałam. Szkoda, że wszystko okazało się złudne. 16 lutego
było ostatnie badanie kontrolne przed naszym Wielkim Dniem ! W końcu
planowo miałam urodzić 21 lutego. Oboje z mężem nie mogliśmy się
doczekać narodzin naszego ukochanego syneczka, od razu wiedzieliśmy, że
będzie to Ksawery-Ksawcio, Ksawulek nasz upragniony człowieczek...
pamiętam, że tak strasznie się bałam porodu ale zarazem chciałam mieć to
za sobą byle by był już z nami!...
22 lutego około godziny 22 zaczęły się u mnie skurcze co 8 minut.. Nie
czekałam długo, z łzami w oczach pojechałam z mężem na pogotowie gdzie
mnie zatrzymano. Przeleżałam całą noc w bólach i z myślą kiedy to się
wszystko skończy. Rano około godziny 8 rano proszono mnie na badanie. Po
badaniu okazało się, że mam straszną infekcję dróg rodnych,lekarz
stwierdził, że wody na pewno będą zielone kazał położnej spuścić mi
troche wód i wysłał na sale porodową. I wtedy wszystko sie zaczęło...
Nie spuszczono wód, podłączyli mnie pod kroplówkę na skurczową (
Oksytocyne, ponieważ nie miałam rozwarcia ), oraz pod KTG, pod którym
byłam podłączona przez słabe zapisy. Nie mogłam wstać, chodzić kazano mi
tylko leżeć. Podczas odejścia wód płodowych okazało się, ze faktycznie są zielone oraz że przede wszystkim było ich bardzo mało! Gdy zapytałam dlaczego wody mają taki kolor usłyszałam ze spokojem w ustach położnej " widocznie dziecko poczuło się gorzej i oddało pierwszą smółkę". Myślałam, że to normalne w końcu była to moja pierwsza ciąża i pewnie jak każda kobieta nie miałam o niczym pojęcia. O godzinie 15:45 zaczęła się trzecia faza porodu, która
trwała 1,5 godziny( Główka Ksawcia 1,5h była w kanale rodnym gotowa do wyjścia) . Podczas porodu usłyszałam tylko panikującego
lekarza, co było jednoznaczne z komplikacjami. O 17:15 udało się
lekarzom wyszarpnąć synka. Miał 4150 i 65 cm. Okazało się ze mały urodził się z zamartwicą
przez zbyt długi pobyt w kanale rodnym. Nie oddychał. Lekarze musieli
intubować synka i przywrócić go do życia. Miał 1 punkt w skali Apgar-a.
Okazało się też, że Ksawery miał przykurczone ręce i nogi do klatki
piersiowej dlatego zaklinował się w kanale rodnym. Od razu po porodzie
zabrano go na neonatologie gdzie podłączono go do n-CPAP. Podejrzewano
zespół Aperta oraz Cruzona. W drugiej dobie życia synka szybko
namaszczono podłączono pod respirator oraz przewieziono do UCK Kliniczna
Gdańsk. Lekarze dawali małemu do 5% szans na przeżycie. Po porodzie
leżał w śpiączce oraz był podłączony pod respirator.Przetaczano mu krew.
Po wizycie ortopedy wysunięto podejrzenie Arthrogryposis multiplex.
Dziewiątego dnia życia, gdy synka stan sie ustabilizował, przewieziono
go do UCK Dębinki Gdańsk(Akademia) na oddział "Patologia wieku
niemowlęcego" gdzie leżał połtora miesiąca. Podczas pobytu stwierdzono
Epilepsie, Artrogrypozę(przykurcze w stawach, stopy końsko szpotawe,
kolana zrotowane o 90' do wewnątrz), oraz sekwencję PIERRE ROBINA(
cofnięta żuchwa, zapadnięty język). Stwierdzono też obustronny
niedosłuch na poziomie 70 dB oraz słaby wzrok. Przez prawie cały pobyt w
szpitalu synek był karmiony sondą. Następnie przez smoczek. Po dobraniu
małemu leków wypuszczono nas do domu.
Po tygodniu założono mu pierwsze gipsy redresyjne, które miał zmieniane
co tydzień, przez okres 5 tygodni. Po ostatnich gipsach przyjęto nas z
powrotem na oddział do UCK Dębinki Gdańsk. Wykonano tam powtórne badanie
EEG oraz rezonans magnetyczny. Poprzez rezonans wykryto u małego
Torbiela śródpajenczynówki(lewa skroń).
Zdjęcie z 31 grudnia 2011 roku. ( 7 miesiąc ciąży )